Wokół Tatr 2007: Tatry Niżne, Wielka Fatra, Mała Fatra, Góry Choczańskie

< powrót
fot. Łukasz Harazin
Trasa:
Vernar (778 m) - Smrecinskie Sedlo (1442 m) - Kralova Hola (1946 m) - Andrejcova (1519 m) - Velka Vapenica (1691 m) - Homolka (1660 m) - Ramża (1300 m) - Vysna Boca (951 m) - Bocianske Sedlo (1505 m) - Chata generala M.R. Stefanika (1728 m) - Dumbier (2043 m) - Chopok (2023 m) - Polana (1890 m) - Kotliska (1930 m) - Chabenec (1955 m) - Chata pod Chabencem - Dziurkowa (1709 m) - Velka Chochula (1753 m) - Przełęcz Hniadelska (1099 m) - Donovaly (980 m) - Dolny Harmanec (486 m) - Kralova Studna (1365 m) - Krizna (1574 m) - Ostredok (1592 m) - Salas Mandolina - Ploska (1532 m) - Rakytov (1567 m) - Smrekovica (1367 m) - Ruzomberok - Valaska Dubova (650 m) - Polana pod Choczem - Wielki Chocz (1608 m) - Vysny Kubin (525 m) - Biela (630 m) - Sedlo Medziholie (1185 m) - Velky Rozsutec (1609 m) - Stefanova - Terchova (514 m) - Stary dvor - Gruń (989 m) - Południowy Gruń (1460 m) - Hromove (1636 m) - Wielki Krywań (1709 m) - Chata pod Chlebom (1415 m) - Chleb (1645 m) - Sutovo (460 m)
Dystans: 197 km
Suma przewyższeń: 11 400 m (wg. hiking.sk)

fot. Łukasz Harazin

5:24. Oto nowy, wspaniały dzień. Ciemnoczerwona tarcza Słońca powoli wychyla się zza grzbietu Tatr Wysokich. Pierwsze promienie majestatycznie zakreślają kontury stojącej na samej grani Dziumbira kozicy. Na szczycie Chleba zrywa się potężny wiatr, a chmury schodzą do dolin, odsłaniając wierzchołek Wielkiego Chocza. Na najwyższym punkcie okolicy odnosi się złudne wrażenie, że cały świat kręci się wokół tej wyspy w morzu mgieł. Spoglądając w dół, widzisz swój własny cień na białej, wzburzonej powierzchni chmur. Spoglądając w górę, widzisz ogrom wszechświata. To nie Słońce wznosi się do góry, tylko horyzont spada. Dopiero tutaj widać, że to Ziemia się kręci... wokół ogromnej żółtej kuli helu i wodoru...
6:00 Pobudka! Mniej więcej o tej godzinie nasza dziesięcioosobowa grupa wygrzebuje się własnym tempem ze śpiworów. Następuje tradycyjny kurs po wodę do Żródełka i wspólne przygotowywanie śniadania. Następnie odbywają się pakowanie oraz opcjonalne mycie zębów i smarowanie kremem do opalania.
Pierwsze śniadanie miało dość skromny charakter, co zaczęło potwierdzać moje obawy co do kuracji odchudzającej. Jednak z każdym dniem sprawy przybierały odwrotny rozwój. Rozpoczęliśmy od dwóch skibek na śniadanie na początku wyprawy, a zakończyło się na dwóch kilogramach ryżu, kiełbasie, parówkach, sosie bolognese, makaronie, kukurydzy, gulaszu, kisielu z czekoladą i malinami, niezliczoną ilością czekolad Studenckich, ciastek, cukierków, nutelli, nie wspominając o wszechobecnej cebuli, czosnku, ogórku, papryce i pomidorze... wróciłem do domu z niemal dwoma kilogramami gratis.
W drodze do Chaty pod Chabencem. Od lewej: Józek, Ania Panek, Marek, Piotrek, Marcin, Teresa, Łukasz, Ania Car, Ania Resiak, Marek Pierzchała, fot. Łukasz Harazin
 Sporą część tematów obozowych zajmowało jedzenie: począwszy od zakupów, przez przygotowywanie i konsumpcję aż po defekację. Większość wieczornych popasów odbywało się przy ognisku i z jednego, wspólnego kociołka, żeby nie brudzić menażek. Woda 'przemysłówka' zawsze była w miejscu noclegu i miała różną zawartość 'fafołów' (zresztą i tak póĽniej wpadało do niej dużo popiołu). Pierwsze poranne śniadania osiągały wydajność ok. 25 kromek, ostatnie dochodziły do ponad 60.
8:30. Nasz przewodnik - Marek Pierzchała - wprowadza nerwową atmosferę (faktycznie miało to miejsce kilka razy dziennie), czyli zakładając swój obładowany mapami, książkami, siekierami i poduszką z Krecikiem plecak, poganiał nas do ruszenia w trasę.
Przez jakiś czas obawiałem się, jak będzie mi się iść z niemal dwudziestokilogramowym plecakiem, ponieważ szedłem w góry po raz pierwszy w taki sposób. Z czasem jednak przyzwyczaiłem się do mojego garba, a nawet lepiej chodziło mi się z nim niż bez niego. O ile wyjeżdżając z domu plecak wydawał mi się ciężki, o tyle po powrocie - bez namiotu i prowiantu - wydawał mi się śmiesznie lekki.
Otuchy podczas trasy dodawali także tragarze, którzy wnosili butle gazowe, soki, jedzenie i cukier z dolin do Chaty Stefanika i Kamiennej Chaty - ok. 80kg ładunku! Więc nie ma co narzekać...
Jedyne momenty, które wspominam z mniejszym sentymentem to spieszenie się na autobusy, kiedy trzeba było w szybkim tempie zejść z gór do doliny. Jakoś nie przepadam za bieganiem po górach :)
Wschód Słońca na Wielkim Choczu, fot. Łukasz Harazin
10:00. Co jakiś czas następowała przerwa w marszu (na podziwianie widoków lub zwykły odpoczynek). Można na nich było zaobserwować niezwykłą szczodrość w obdarowywaniu innych słodyczami, a szczególnie wodą. Można stwierdzić, że panowała ogólna serdeczność, nie wnikając w kwestię w jakim stopniu każdy chciał pozbyć się nadmiarowych kilogramów :).
W przerwach na szczytach Marek szczegółowo opisywał nam widoki i opowiadał o Słowacji.
Spoglądając po raz pierwszy na góry Słowacji można dojść do błędnego wniosku, że są one całkowicie niezamieszkałe. Dopiero póĽniej okazuje się, że - inaczej jak u nas - wszelkie zabudowania wsi i miast ukryte są głęboko w dolinach. Wprawny obserwator wypatrzyłby także inny ślad cywilizacji - pozostawione przez Józka łuski słonecznika.
Tatry Niżne Dziumberskie, fot. Łukasz Harazin
Józek poza tym że jest amatorem słonecznika, odznaczał się dużą wiedzą z zakresu gór. Jako sędzia zainteresował także innych kwestiami sądowymi na wieczorku integracyjnym w Andrejcovej.
Także większość innych osób miała dość charakterystyczne cechy.
Ania Car, matematyk, była naszym zamkiem - chodziła zwykle na samym końcu - jako nauczyciel lubi mieć wszystkich na oku. Ma fobię na punkcie węży. Na Polanie pod Choczem razem z Teresą, która jest informatykiem, rozegrała się między nami dyskusja na temat różnych systemów liczenia, która wciągnęła także klika innych osób, a kilka wprawiła w zażenowanie :) Swoich sił w przeliczaniu liczb z dziesiątkowego na binarny próbowała także Ania Resiak.
Ania Panek z niewiadomych mi do końca powodów została skojarzona z czosnkiem. Ponadto jako pierwsza zdefiniowała pojęcie niczego. 'Nic' w jej przekonaniu to flaszka na dwóch.
Marek z Obrzycka został ochrzczony obozowym głodomorem, ponieważ zwykle zjadał to, czego nie mogli już zmieścić inni. Niemniej zdarzały mu się także ciężkie chwile, kiedy był najedzony. Wtedy najczęściej szedł spać.
Łukasza można określić jako kolekcjonera gruzu z najwyższych szczytów na trasie i osobę przyjazną środowisku. Z drugiej strony, dostał posadę naczelnego siekierowego - to on najwięcej udzielał się przy ognisku.
Marcina można było najłatwiej poznać po charakterystycznym Toffikowym garbie podczas deszczu :).
Deszcz na naszej trasie był wszechobecny. Pierwsza noc przywitała nas silnymi, długimi opadami. Pierwszy i drugi dzień były pochmurne, a kolejne sześć burzowe. Góry Choczańskie zapamiętamy pod znakiem załamania pogody i braku widoczności, ale także wspaniałego wschodu Słońca z Widmem Brockenu. Mała Fatra to z koleji piękna, ale upalna pogoda.
Siesta na Rakitovie, fot. Łukasz Harazin
Daleko nad Słowackim Krasem unosi się mały obłoczek. Już godzinę póĽniej na szlaku na Chopok gonią nas potężne cumulonimbusy. Burze w górach chodzą własnymi ścieżkami. Tym razem wydaje się, że ta odeszła gdzieś na bok. Po dwóch godzinach siedzenia w Kamiennej Chacie ruszamy dalej. Kilkaset metrów od schroniska zza piętrzącej się przed nami Derese wyłania się potężna chmura. Pada deszcz, póĽniej grad. Tylko jeden pomruk ostrzega nas przed burzą, kolejny piorun trafia w niższy grzbiet już kilometr przed nami. Sytuacja staje się nerwowa. Marcin, Łukasz i Józek zostają z przodu. Podbiegam do Marka i krzyczę: Marek, trzeba zrobić coś z tą burzą! - Wiem - odpowiada. Zbieranie całej grupy ciągnie się w nieskończoność. Kolejny błysk dochodzi do nas zza skalistej grani, z odległości nie większej niż kilkadziesiąt metrów. Jesteśmy w samym środku burzy. Nim zdążamy się wszyscy pozbierać i zejść we względnie bezpieczne miejsce, oczywiście jest już po wszystkim.
Na Kotliskach pogoda znacznie się poprawia, po raz pierwszy i ostatni na naszej trasie widać Tatry w niemal całej okazałości. Na halach spotykamy liczne stado kozic, świstaka i samotnie wędrującego Czecha, który razem z Markiem rozszyfrowuje szczyty Tatr.
 Na Wielkim Krywaniu. Od lewej: Piotrek, Józek, Marek Pierzchała, Teresa, Marcin, Marek, Ania Panek, Łukasz, Ania Resiak, fot. Łukasz Harazin
18:00. Zwykle dopiero pod wieczór docieraliśmy do miejsca noclegu. W Niżnych Tatrach były to zazwyczaj utulnie (schrony) przeznaczone dla turystów. W Wielkiej Fatrze spaliśmy w obskurnym hotelu górskim i w ciekawym szałasie "Mandolina". Na Polanie pod Choczem spędziliśmy dwie noce w szałasie zwanym 'hotelem', a będącym kurną chatą z kiepską wentylacją, gdzie przez dwie noce i cały dzień wędziliśmy się w dymie. Większość wspomina to miejsce bardzo miło, mimo że nie spotkaliśmy tam króla Chocza - Maćka. W Małej Fatrze doświadczyliśmy przedwczesnego powrotu do cywilizacji na autokempingu. Poza tym spaliśmy cztery razy pod namiotami i dwa razy w schroniskach.
19:00. Kąpiel. Właściwie ani razu przez dwa tygodnie nie mieliśmy przyjemności umyć się w ciepłej wodzie. W Chacie Stefanika prysznice były bardzo 'humorzaste', także na autokempingu nie trafiliśmy na ciepłą wodę. W większości przypadków jedyną możliwością była kąpiel mniej lub bardziej kompleksowa w mniej lub bardziej lodowatym potoku. W Ruzomboroku myliśmy się w restauracji, a w Smerekowicy bezczelnie próbowaliśmy zrobić to w hotelowej łazience. Niestety, nasze działania zostały ukrócone.
Zadumany Marek na Wielkim Krywaniu :) fot. Anna Resiak
 20:00. Kolacja. Jak już wspominałem, należała do najbardziej obfitych i wystawnych w całym dniu. Z przerażeniem w oczach wspominamy ryżową kolację w Utulni pod Chabencem, gdzie po kilogramie ryżu z kiełbasą na 10 osób mieliśmy sprostać jeszcze drugiemu kilogramowi z dżemem, tym razem już w sześć osób. W połowie niestety musieliśmy skapitulować... "trochę" zostawiliśmy Teresie.
Jednym z najmilszych, choć również najzimniejszych wieczorów była integracyjna gra w karty w Andrejcovej, podczas której mieliśmy okazję lepiej się poznać i trochę się pośmiać.
Na przełęczy Hniadelskiej zakiełkował hazard i pokerowe rozgrywki na słowackie korony. Niestety, nie doszło do ostatecznych rozliczeń.
Ostatniego wieczoru, w Chacie pod Chlebom, Marek zorganizował nam konkurs z wiedzy o Słowacji - ułożył 35 pytań do tego, co opowiadał nam przez dwa tygodnie. Rywalizacja była ostra i było śmiesznie. Ostatecznie wygrał Józek i dostał przewodnik "Góry Huculszczyzny". Ja zająłem drugie miejsce i dostałem mapę po Gorganach ;)
20:01 Horyzont nieubłaganie pędzi w stronę Słońca. Daleko stąd, ciemnieją grzbiety Niżnych Tatr i Wielkiej Fatry. Ostatnie, pomarańczowe promienie odbijają się od tafli wijącego się między górami Wagu. Docierają na sam szczyt Wielkiego Krywania, który rzuca cień, ogarniający coraz dalsze górskie doliny i zbocza.
Zapada noc... Siedzimy przy ognisku na przełęczy Hniadelskiej, opowiadając sobie kawały. Cicho, słyszycie? To wycie wilków przeszywa las...
Anthus
< powrót

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz